Będą w ciąży z Łucją informacja o konieczności wykonania planowego cesarskiego cięcia była dla mnie dużym szokiem. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo nieświadoma byłam niektórych elementów związanych z porodem. W ciąży z Martą moje rozmyślania o porodzie naturalnym bardzo szybko zostały skorygowane o konieczność ponownego wykonania cięcia. Dało nam to czas na przemyślenie i przygotowanie się do kolejnej cesarki. Tym razem wiedzieliśmy już z mężem dokładnie o co chodzi w temacie i czego nam za pierwszym razem zabrakło.

Mój mąż na dość wczesnym etapie ciąży zaproponował byśmy urodzili prywatnie – pomyślałam wtedy, że chyba oszalał bo przecież to tylko kilka dni z życia i nawet mi do głowy nie przyszło by płacić (i to pewnie nie mało) za coś co przecież można mieć „za darmo” bo na NFZ. Jednak starałam się być otwarta na jego sugestie. Dużo w moim myśleniu zmieniła wizyta na dniach otwartych w placówce, gdzie już na pierwszy rzut oka (jako mama po jednym cięciu) widziałam morze różnic. Nie wiele po tej wizycie podjęliśmy razem decyzję, że decydujemy się na poród prywatny. Dziś postaram się Wam opowiedzieć o różnicach w tych porodach.

Poród prywatny nie dla każdego

Na wstępnie zacznę od najbardziej oczywistej kwestii czyli finansów. Nie każdego na poród prywatny stać. Co więcej sądzę, że nawet wiele osób, nawet jeśli zarabia więcej niż średnio, uzna to za zbędny wydatek i powie, że za te pieniądze można śmiało zorganizować fantastyczną wyprawkę dla dziecka a nawet kilku, kupić używany samochód lub wyremontować mieszkanie. Ja uważam, że to jedne z najlepiej wydanych pieniędzy w naszym życiu (i wiem, że mój mąż ma taką samą opinię) i nie – to nie jest tak, że jak zapłacisz tyle to nie narzekasz bo Ci głupio lub żałujesz i nie chcesz by inni wypominali. Po prostu byliśmy zachwyceni i w kontekście do naszych wcześniejszych doświadczeń i komplikacji bardzo docenialiśmy poziom realizacji. Jak z każdym wydatkiem to Wy musicie wiedzieć czy Was stać i czy chcecie na to przeznaczyć wasze zarobki. Gdy rozważacie taką możliwość warto wziąć udział w dniach otwartych bo nie tylko zobaczycie jednostkę ale możecie też otrzymać rabat.

Poród w dobrym hotelu

Przechodząc do porównania moich doświadczeń poród prywatny mogę ocenić jako luksus. Pojawia się on w wielu miejscach a ja zacznę od tych najbardziej widocznych na pierwszy rzut oka. Pokoje w prywatnym szpitalu są przestronne i zazwyczaj nie więcej niż dwuosobowe, ładnie urządzone, zadbane i czyste. Każdy z nich jest wyposażony w nowoczesne w pełni elektrycznie sterowane wygodne łóżko, miejsce do pielęgnacji niemowlaka ma indywidualną dopasowaną do potrzeb pacjentek łazienkę a także wiele udogodnień, np. klimatyzację, telewizję (nie na żetony 😉 ), szafy, szafeczki a nawet kanapy. Podobnie sala operacyjna zaopatrzona jest w wszelkiego rodzaju nowoczesne aparatury. Rodząc w szpitalu publicznym i tak trafiłam nie najgorzej, jednak w pokojach było ciasno i duszno a w łazience był grzyb.

Jeszcze większe różnice były widoczne w wyżywieniu. Chyba nigdy nie zapomnę jak po pierwszym porodzie dostałam na obiad makaron świderki, z pokruszonym na górze białym twarogiem i do tego przesłodzony słabej jakości jogurt. Cały pobyt w szpitalu mąż przywoził mi jedzenie, tak bym nie chodziła głodna. Zdarzały się rzeczy znośne a nawet jakaś zupa była dobra, jednak ogół to niestety dramat, którego nie byłam wstanie tknąć a nie należę do osób bardzo wybrednych. Rodząc prywatnie dostałam menu do wyboru na czas mojego pobytu i wszystkie posiłki były wyśmienite i pięknie podane. Dodatkowo dla pacjentek były dostępne suche przekąski z których skorzystałam aż raz po pionizacji (około 4:30 nad ranem) przed śniadaniem (dostałam do nich jeszcze dodatkowo pyszny rosół) a także kawa (z ekspresu) i herbata, woda również dla gości.

Najważniejsi są ludzie

To co najbardziej urzekło mnie w tym szpitalu to ludzie. Miałam odczucie że są tam dla nas i chcą nam pomóc jak tylko są w stanie. Fantastyczny jest również stosunek pracowników do pacjentek, gdzie w publicznym szpitalu jest on znacznie mniejszy. Rodząc Łucję spotkałam fantastyczny personel, któremu ewidentnie brakowało czasu, widać było, że ma pełne ręce roboty i często był przepracowany, dlatego też starałam się być jak najbardziej samodzielna. Rodząc Martę mogłam liczyć na pomoc na każdym kroku i widziałam, że pracownicy mieli po prostu dla nas czas i z przyjemnością oraz z uśmiechem nam go poświęcali. W moim odczuciu różnica ta wynikała właśnie z ilości pacjentek jaką dane grupy miały pod sobą a wiadomo, że im jest ich mniej tym prościej o nie zadbać. Podobnie lekarze, mieli dla nas czas by dokładnie wyjaśnić każdą wątpliwość.

Formalności

Rodząc Łucję frustrowało mnie czekanie i wtórność czynności. Pojawiłam się na oddziale o 7:30, około 11:00 dostałam dopiero łóżko na patologi („planowe przyjęcie”). Wielokrotnie musiałam podawać te same dane (chyba z 4-5 razy w tym raz przed samą salą porodową) i to nie chodziło o imię i nazwisko tylko bardziej szczegółowy wywiad. Było również wiele niewiadomych np. kiedy cięcie będzie miało miejsce. Rozumiem, że nagłe przypadki mają pierwszeństwo przed planowanymi jednak, w momencie przyjęcia mnie na oddział, po badaniach itd. nikt nie był mi w stanie powiedzieć nawet kiedy mogę się spodziewać cięcia. Padały odpowiedzi, że może jeszcze dziś ale raczej pojutrze, ewentualnie jutro. Wieczorem przywołano mnie do biurka i powiedziano że będzie jutro o 10 o ile nic nie wyskoczy. Tego też dnia miałam rozmowę z anestezjologiem odnośnie znieczulenia. Nikt nie był mi również w stanie powiedzieć kiedy będzie wypis a nawet w dniu wypisu nie wiedziałam o której będzie to godzinie.

Rodząc Martę miałam wizytę kwalifikacyjną w 35tc. W czasie tej wizyty zebrano cały wywiad odnośnie ciąży, zbadano mnie i wyznaczono datę cięcia. Data wyznaczana jest zazwyczaj pomiędzy 38 a 39 tc. Jako, że porody odbierane są tylko w poniedziałki (szpital nie prowadzi nagłych porodów za wyjątkiem zmiany kolejności pacjentek zapisanych na dany dzień) a mój termin wypadał na niedzielę miałam umówioną wizytę kontrolną na 38+1 w szpitalu (cięcie w razie potrzeby) i 39+1 planowe przyjęcie do szpitala i cięcie. Wszystkie dokumenty formalne otrzymałam już po kwalifikacji, tak by na spokojnie przeczytać i wypełnić w domu zostawiając na dzień przyjęcia jedynie podpisanie umowy. Wywiad z anestezjologiem miałam umówiony na osobny dzień i godzinę (mniej więcej tydzień po kwalifikacji). Wypis był zaplanowany na 48h po cc. Jeśli pojawiłby się dodatkowe wskazania lub komplikacje były on przesunięty o dobę.

Tatuś równie ważny

Najbardziej żałowałam po pierwszym porodzie, że wykluczono z tego wydarzenia mojego męża a jego obecność skupiała się na roli tragarza. W dniu przyjęcia trafiłam na salę na patologi ciąży. Idąc na salę cięć poinstruowano mojego męża że ma zabrać moje rzeczy i poczekać piętro wyżej. Po porodzie bagaże mógł wnieść na salę intensywnej obserwacji a po kolejnych 24h pomóc mi w przeniesieniu na salę. Ponad to mógł przebywać ze mną na sali intensywnej obserwacji i popatrzeć na naszą córeczkę przez szybkę. Na większy kontakt mógł dopiero liczyć gdy byłyśmy na zwykłej sali oddziałowej.

Rodząc prywatnie ojciec jest uwzględniony na każdym etapie. Od początku do końca przebywaliśmy w jednym pokoju, gdzie mieliśmy swoje rzeczy. Gdy miałam cięcie mąż czekał na mnie w specjalnej sali zaraz obok sali operacyjnej i słyszał dzięki temu pierwszy krzyk naszej córki. Co więcej tatusiowie mają możliwość kangurowania maleństwa zaraz po porodzie. Mogą przebywać z matką – ba nawet istnieje możliwość by ojciec przebywał z matką cały czas w szpitalu na dodatkowym łóżku w pokoju. Wszystkie możliwe informacje przekazywane są również ojcu a położne z przyjemnością uczą jak dbać o dziecko (nawet pokazują jak wykąpać). Wydaje się zbędne? Dla nas było to absolutnie niesamowite, że mogliśmy razem przeżyć narodziny naszego dziecka, pomimo porodu przez cesarskie cięcie.

Wszystko i nic potrzebne

Rodząc publicznie do szpitala należy zabrać niemal wszystko. Rzeczy dla siebie, dla dziecka, naczynia, kosmetyki i wiele innych. Jeśli kojarzycie moją listę rzeczy do zabrania to jest ona całkiem długa i przy dobrej organizacji można zapakować się w dwie samolotowe torby. Do tego warto zabrać przekąski i napoje. Szpital zazwyczaj po cięciu ubierze maleństwo w swoje ubranka, zapewni w razie potrzeby mleko modyfikowane do dokarmienia a także często ma wiele próbek produktów dla dzieci. Matce zagwarantowana zazwyczaj jest koszula do porodu.

Rodząc prywatnie lista rzeczy do zabrania bardzo mocno się kurczy i mnie udało się spakować do mommy bag i jeszcze wiem, że miałam trochę zbytków – po prostu po moich wcześniejszych doświadczeniach nie wierzyłam, że tak się da. Ręczniki, szlafrok, kosmetyki dla dziecka, do kąpieli dla mamy, podkłady, wkładki poporodowe, przekąski, napoje oraz wiele innych rzeczy były zapewnione i nie sposób mi nawet powiedzieć jak duże było to udogodnienie.

Sposób na kłopoty

Na koniec najtrudniejsza dla mnie część wpisu. Tym razem nie obyło się bez wielkich stresów w ciąży i przy porodzie. Pamiętacie może mój wpis o pracy w ciąży. Zawsze uważałam, że do póki nie zagraża ona dziecku i matce to nie ma przeciwskazań. Tym razem byłam po drugiej stronie. W połowie ciąży miałam ryzyko przedwczesnego porodu i musiałam na lekach przeleżeć plackiem dwa miesiące, po których do porodu musiałam się bardzo oszczędzać. Ostatnią wizytę u mojej ginekolog miałam 37+5tc a termin dodatkowy kontroli w szpitalu przed porodem 38+1. To co musicie wiedzieć, by zrozumieć skalę problemu, to to, że na ostatniej wizycie szyjka była długa, pozamykana itp. i po ostatniej wizycie miałam odstawioną luteinę.

W wyznaczonym dla mnie dodatkowym terminie kontroli stawiliśmy się z mężem do szpitala gdzie wykonano mi zapis KTG oraz pełne badania a następnie odbyliśmy rozmowę z prowadzącą ginekolog odnośnie czy zostać dziś czy przyjechać za tydzień. U nas sprawa się mocno skomplikowała jednak te komplikacje pokazały na jak wysokim poziomie jest obsługa tego szpitala. Mianowicie, przez te kilka dni po odstawieniu bardzo skróciła mi się szyjka macicy i zaczęła się otwierać. Córka była ułożona nisko w kanale rodnym i jak to Pani dr określiła wszystko było w blokach startowych. Brzmi dobrze, gdyby nie fakt, że miałam końcówkę infekcji. Neonatolog proponował podanie antybiotyku i poczekanie tygodnia do porodu, ginekolog mówiła, że tygodnia nie dotrzymam, nawet z luteiną. Swoją drogą po wszystkim powiedziała nam, że do domu na pewno by nas nie puściła tylko wysłała na patologię ciąży, jednak nie chciała by miało to wpływ na naszą decyzję.

Decyzja należała do nas. Z jednej strony ryzyko że córka urodzi się z wrodzonym zapaleniem płuc, z drugiej w ciąży miałam podejrzenie hipotrofii płodu no i cały organizm dawał znać że już jest gotowy do porodu. By uzupełnić obraz i pomóc nam z podjęciem decyzji pobrano mi krew i w trybie pilnym wysłano na badania pod kątem CRP oraz parametrów do cięcia typu krzepliwość i tutaj miłe zaskoczenie, bo cały ten czas oczekiwania na wyniki i decyzje spędziliśmy już w pokoju w którym zostaliśmy już do końca. Miłe bo w tym całym stresie mogłam się położyć na łóżku czy pooglądać chociażby telewizję. Podłączono mnie jeszcze raz do KTG i skurcze pisały się już na 50%. Gdy wyniki wróciły okazało się że CRP mam niskie, za radą Pani dr porozmawiałam jeszcze z moją ginekolog i podjęliśmy decyzję o porodzie tego samego dnia ze względu na prawidłowe parametry córeczki i realne ryzyko, że może to się drastycznie zmienić.

Od decyzji do cięcia poszło wszystko bardzo sprawnie i szybko. Przez cały stres nie wyszło jedynie znieczulenie miejscowe i cięcie wykonano w narkozie, przez co mój mąż nie mógł kangurować córeczki, jednak i tak, lekarz przyniósł mu ją, pokazał, dał się przywitać i przytulić, wyjaśnił co, jak i dlaczego a nawet tłumaczył dlaczego ocenił na 8/10.

W czasie porodu okazało się, że moje łożysko było w fatalnym stanie i kolejny szok, zaproponowano wysłanie go na badania. Lekarka po cięciu długo rozmawiała z moim mężem dopytując by ustalić przyczyny takiego stanu łożyska. Koniec końców nasza decyzja okazała się słuszna i cieszymy się, że obyło się bez dalszych przygód.

Kończąc ostatnia uderzająca różnica. W szpitalu publicznym spędziłam łącznie 6 dni, bo w weekend nie miał mnie kto wypisać. Prywatnie wypisano mnie po 2 dobach od cc (w razie potrzeby w pakiecie jest dodatkowa doba) i czułam się o wiele lepiej niż po pierwszym porodzie a jak wiadomo wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Dodatkowo mieliśmy od razu umówione wizyty kontrolne dla córki oraz dla mnie.

Czy warto rodzić prywatnie

W ocenie mojej i mojego męża WARTO bo są to wyjątkowe chwile, w których najważniejsza jest rodzina a wsparcie które otrzymaliśmy w prywatnym szpitalu pozwoliło nam się skupić na najważniejszej części czyli przywitaniu na świecie naszego nowego członka rodziny. Mam nadzieję, że ten wpis pomógł Wam podjąć Waszą decyzję a jeśli macie do mnie jakieś pytania to śmiało piszcie.

Jedyne czego żałuję, to że takie warunki porodu nie są standardem, bo każda mama zasługuje na to.

Subskrybuj i polub:

Facebook
Facebook
Twitter
YouTube
YouTube
Pinterest
Pinterest
Instagram

Lucyna

Z wykształcenia jestem programistką i logistykiem. Na co dzień żoną i matką, która uwielbia planować, organizować i tworzyć DIY. Szyję, wycinam, wymyślam, tworzę to co mi w sercu gra. Uwielbiam unikatowe projekty a w każdą wykonywaną przeze mnie rzecz wkładam dużo miłości. Jestem pozytywnie zakręcona na punkcie urządzania mieszkania i planowania wesel. W tematyce ślubnej jestem od ponad 10 lat wpierw zdobywając doświadczenie w restauracji a obecnie pomagając moim bliskim narzeczeństwom tworzyć spójną koncepcję i stylistykę wydarzenia pilnując by organizacja przebiegała zgodnie z planem.